O filmie 365 dni powiedziano wszystko. „Godna konkurencja Grey’a”, „Ojciec Chrzestny z odważnymi scenami”, „seks – takim jakim jest naprawdę”. I to wszystko napisano zanim film trafił na ekrany kin. Jak jest naprawdę? Czy historia opowiedziana przez Blankę Lipińską, pierwsza taka produkcja z naszego kraju, w jakikolwiek sposób wstrząsnęła publicznością? Zapraszam do recenzji 🙂

Przeżyjmy to jeszcze raz…

Jak dobrze wiecie, film jest adaptacją książki 365 dni, której recenzję mogliście przeczytać na moim blogu już jakiś czas temu. Jeśli bestseller macie już za sobą – film niczym was nie zaskoczy. Jest ON, przystojny, bogaty, z ciałem wyrzeźbionym przez samego Michała Anioła, pewny siebie Don Massimo. ONA, kobieta pracująca, w stałym związku, powoli zmęczona rutyną życia codziennego, Laura Biel. Jest wyjazd na Sycylię, porwanie no i warunek – 365 na zakochanie.

Fabuła zatem, według mnie, nie porywa. Jest dość przewidywalna – nawet dla osób, które książki nie czytały. Nie będziecie musieli skupiać się i wytężać szarych komórek żeby zrozumieć co, gdzie i dlaczego. Film po prostu się toczy. Dopiero końcówka zaczyna interesować, przynajmniej w minimalnym stopniu. Zaczynamy zadawać sobie pytanie „co się zaraz stanie„. I gdy zadamy je sobie dwa, trzy razy – film się urywa zostawiając nas w jednym wielkim cliffhangerze. Mamy zatem odpowiedź na inne pytanie – druga część zapewne powstanie 🙂

Hit czy kit

Wiecie co? Może nie tyle kibicowałam temu filmowi, bo książka mnie nie przekonała, ale po prostu liczyłam, że będzie to COŚ. Że sceny będą powodem zarumienionych policzków, a historia być może zostanie poprowadzona inaczej niż na stronach powieści. W sposób ciekawszy, mniej oczywisty. Niestety. Jest to prosty film z prostym scenariuszem, gdzie aktorzy nie mają za wiele do pokazania. Mają po prostu grać to co zostało zapisane w scenariuszu. Są jakieś porachunki z innymi mafijnymi rodzinami. Ale jak szybko wątek jest złapany tak szybko puszczony i nie wiemy o co chodzi. Jedyna osoba, która gra na maksimum to przyjaciółka Laury – Olga, w którą wcieliła się Magdalena Lamparska. Jeśli będziecie się śmiać – to głównie gdy jest w pobliżu. Wyszło co wyszło. Miał być gorący romans, pożądanie, miał być namiętny seks… no właśnie, miał być.

Seks takim jakim nie jest

Ludzie, którzy 50 twarzy Greya mieli za sobą, najczęściej zarzucali mu, że seksu nie ma tyle, ile zapowiadano. W książce było go więcej. Sceny, jak dla mnie – były okej. Delikatne, intymne – po prostu soft (nawet te, gdy Ana dostawała klapsy). Dało się to oglądać i chciało się, żeby było tego  więcej.

W 365 dniach jest zupełnie inaczej. Seksu jest sporo i aż chciałoby się… żeby było go mniej. Jeśli zamysłem scenarzystów, autorki, pani reżyser było stwierdzenie „POKAŻMY SEKS” to był to zły pomysł. Lepsze stosunki można pooglądać w kategorii „amature” na stronach porno. Naprawdę. I żeby to te sceny trwały chwilę, z różnych perspektyw – ale nie. Szczególnie sceny seksu oralnego są dość nieprzyjemne. Wierzę, że można to było pokazać znacznie lepiej, w przyjemniejszy sposób.

Massimo vs. Christian

Autorka sama tego chciała – zatem normalnym jest, że dwa te filmy będą porównywane. Moje porównanie potraktujcie z przymrużeniem oka 😉 Najchętniej zrobiłabym to w formie tabelki lecz mam nadzieję, że zwykły tekst wam wystarczy. Jeśli chodzi o płeć męską: muskulatura stoi po stronie Włocha, lecz dobre maniery i wychowanie odebrał Grey. Płeć piękna: obie równie niezdecydowane odnośnie tego czy chcą go, czy może jednak nie. Jeśli chodzi o widoki – ciepła Sycylia także przemawia do mnie bardziej niż deszczowe Seattle. Sceny łóżkowe – klimat BDSM, pejcze, klapsy są seksowniejsze niż całodniowe pieprzenie się na jachcie. Także jeśli chodzi o samochody, w Greyu podobały mi się bardziej. Muzyka? Poza Feel It, która wpada w ucho, 365 dni nie oferuję nic ponad to. Wolę soundtrack z 50 twarzy.

I to by było na tyle

Miało być głośno – było głośno. Miał być seks – był seks. Miał być dobry film – i cóż. Tak jak pisałam wcześniej, jeśli historię poprowadzono by inaczej, nie oddając książki 1:1 może wyszło by z tego coś ciekawszego, bardziej intrygującego. Są osoby, którym film podobał się bardzo i są takie, którym mniej a jeszcze innym wcale.  Nie mówię, że taki film mógłby bić się o nagrody i wyróżnienia, ale na pewno można byłoby postarać się, żeby nie był dodawany potem do Pani Domu lub innego czasopisma. Jest to prosty film. Tyle. I na koniec dodam, że nie uważam aby w jakikolwiek sposób pokazywał czego pragną Polki. Bo szczerze wątpię, żeby miały aż taki ‘’gust’’ 🙂

Ulepszmy razem blog!

Wypełnij anonimową ankietę
Przeczytałaś? Oceń!
Autor

Napisz komentarz

%d bloggers like this: